Oczywiście miłość do języka :). Chciałabym się z Wami podzielić moimi przemyśleniami na temat uczuć, które towarzyszą mi przy nauce języków. Opiszę to na przykładzie włoskiego. Ten język uwielbiam w zasadzie od dzieciństwa, bo kiedy byłam małym dzieckiem wujek puszczał mi kasetę wideo z teledyskami po włosku. Nie wiem skąd ją miał, pamiętam tylko jaka byłam zachwycona muzyką i językiem, z którego nic nie rozumiałam. Wtedy jeszcze nie myślałam o tym, że kiedyś będę się go chciała nauczyć. Trudno, żeby 8-letni brzdąc myślał takimi kategoriami. Dopiero w liceum narodziła mi się taka myśl w głowie, że może warto by spróbować? I zaczęłam, dokładnie w czerwcu po maturach. Przez długi czas czułam "motylki w brzuchu" kiedy słyszałam włoski. Najbardziej kiedy słuchałam muzyki lub próbowałam oglądać telewizję (a raczej biernie słuchałam, ponieważ nie byłam w stanie zrozumieć niczego). Te ciarki na plecach pojawiały się za każdym razem. Czy nie jest tak, kiedy poznajemy kogoś kto bardzo nam się spodobał? Jest fascynacja, tajemnica i chęć poznania. Chce się więcej i więcej! To jest piękny czas, ale nie trwa wiecznie. Czy to źle? Myślę, że nie bo taka jest kolej rzeczy. Więc co następuje po tej fascynacji, jeśli się dobrze dba o związek? Miłość! Prawdziwa, wielka i na zawsze :). Znamy się z włoskim już bardzo dobrze, czujemy się ze sobą pewnie i jesteśmy szczęśliwi. Mogę oglądać telewizję, czytać książki, rozmawiać z ludźmi i przychodzi mi to z łatwością. Wiem, że mogę na niego liczyć, że mnie nie zawiedzie. Podczas okresu fascynacji nie mogłam być tego taka pewna. Ciągle jest coś nowego do odkrycia, więc nie nudzimy się ze sobą. Oczywiście, że czasami tęsknię za tymi "motylkami", dlatego włączając sobie jakąś starą piosenkę przywołuję te chwile, kiedy jeszcze nie byliśmy tak blisko :). Zdecydowanie wolę tę fazę w naszym związku!
Teraz mam nową fascynację. Włoski nie jest o nią zazdrosny, ponieważ mi ufa i wie, że go nie zostawię ;).
To język fiński. I znowu są ciarki, motylki i tajemnica do odkrycia. Po trochu się poznajemy. Cieszę się tymi chwilami i je doceniam, bo wiem że już niedługo wkroczymy w nową fazę naszego związku. I czekam na to z niecierpliwością!
W prawdziwym życiu nie uznaję poligamii, jednak w świecie języków mogę sobie na nią pozwolić ;). Dlatego po fińskim przyjdą kiedyś nowe fascynacje i to jest cudowne w nauce. Kocham uczyć się języków!
PS Kiedy myślę o angielskim, to bardziej traktuję go jako członka
rodziny niż ukochanego. Kocham go, ale tak jakby "z urzędu" :). Został
mi narzucony przez szkołę, światowe wymogi itp.
Z rosyjskim się
przyjaźnimy (też został narzucony przez szkołę, chociaż sama ją
wybrałam). Jednak jesteśmy na dobrej drodze! Kiedyś była fascynacja,
potem zniechęcenie ale teraz czuję, że pozytywne uczucia wracają.
Zobaczymy co się rozwinie z tego związku :)
Cudowne, że taka miłość istnieje. Nigdy nie patrzyłam na to w takiej kategorii, bardziej traktowałam to jako pasję, którą uwielbiam, ale... sądzę, że teraz jest to częścią mnie. Nie czułabym się kompletna, gdyby ktoś pozbawił mnie nauki - w moim przypadku - języka angielskiego. I chociaż już osiągnęłam poziom, gdzie większość rzeczy nie stanowi dla mnie problemu, cały czas wynajduję coś nowego i mam motylki w brzuchu :) W świecie języków tak jak ty uznaję poligamię i każdy język, który mnie zafascynuje, ląduje na liście do zrealizowania.
OdpowiedzUsuńO tak tak tak! Pięknie to opisałaś wszystko. Udało Ci się dokładnie odzwierciedlić moje uczucia. Ostatnio zapytano mnie, z którego języka umiałabym zrezygnować gdybym czasowo nie dawała czasu. Odpowiedź była prosta - norweskiego. Wszyscy byli strasznie zaskoczeni bo to przecież moja wielka miłość. Z rosyjskim jestem w fazie fascynacji więc go nie zostawię bo nie jestem pewna czy bym do niego wróciła.. A norweski mimo przerw zawsze pielęgnuję w sercu i gdy do niego wracam czuję tą oszałamiającą radość!
OdpowiedzUsuńślicznie to wszystko opisałaś:)aż się usmiechnęłam do siebie gdy czytałam ten post:)
OdpowiedzUsuńprzyznam szczerze, ze nigdy tak na to nie patrzyłam... ale masz sporo racji i zainspirowałaś mnie do pewnych zmian w moim podejściu do języków:)
pozdrawiam:)
Ładna metafora i niezłe poczucie humoru. Taka poligamia jest idealna dla poliglotów. Życzę udanych relacji ;-)
OdpowiedzUsuńcudownie to wszystko opisałaś. Jak tak patrzę na siebie to u mnie jest większa karuzela jeśli chodzi o uczucia do języków xD
OdpowiedzUsuńPoliglotka. To dobrze, na pewno Ci się to przyda! :)
OdpowiedzUsuńCześć Raija, mam pytanie związane z filologią włoską. Czytałam że studiujesz ją w WSF we Wrocławiu. Ja też zastanawiam się nad tą samą filologią na tej właśnie uczelni. Polecasz? Czytałam dużo negatywnych opinii na temat WSF. Nie wiem czy zaoczne czy dzienne wybrać? Czy na zaocznych masz też zajęcia w piątki?
OdpowiedzUsuńPoliglota - chciałabym być określana tym słowem.
OdpowiedzUsuńTwój blog jest niesamowicie wciągający!
Fantastyczna ta Twoja językowa poligamia :) Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńŚwietny blog i wpis. Rzeczywiście pokazuje nowe podejście do nauki języków:)
OdpowiedzUsuńA być poliglotką? No cóż... każda z Nas by chciała nią być:) Pozdrawiam