piątek, 9 marca 2012

Ciągła, niezaspokojona ambicja

Mam wrażenie, że jestem ciągle niezadowolona z mojego poziomu językowego. Pamiętam, jak zaczęłam na poważnie uczyć się angielskiego (w drugiej klasie liceum) i marzyłam o tym, aby osiągnąć taki poziom by móc się jakoś dogadać. Z zazdrością patrzyłam na mojego tatę, który był w stanie pracować w Austrii i komunikować się w języku niemieckim ze swoimi pracodawcami, jak i z ludźmi na ulicy. Nie byłam sobie w stanie wyobrazić jak to jest znać na tyle język, by być w stanie (nawet nie znając jakiegoś słowa) dogadać się. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie i wyobrażałam to sobie jako jakąś "mistyczną" wiedzę, której nigdy nie osiągnę, lub osiągając ją będę mogła już powiedzieć że znam język.
Okazało się, że to wcale mi nie wystarcza i nie zaspokaja moich ambicji. To taki początek, który daje "kopa" do dalszej nauki. Wspaniale, że człowiek jest się w stanie komunikować, jednak dla mnie zostaje taki niedosyt. Używam ciągle tych samych słów, nie jestem w stanie zrozumieć programów telewizyjnych czy przeczytać książki w oryginale. Wtedy myślę sobie, że chciałabym umieć tak dobrze język, by rozumieć większość informacji, które do mnie docierają bez problemu, czytać książki (nieznane słowa zrozumieć z kontekstu). Osiągam ten poziom (udało mi się to z angielskiego i włoskiego) i... dalej nie jestem z siebie zadowolona! Ciągle mi czegoś (w moim mniemaniu) brakuje. Jestem w stanie dyskutować prawie na każdy temat, ale czuję że używam ciągle tych samych słów. Moja znajomość pasywna słownictwa jest całkiem duża, jednak podczas dyskusji gdzieś mi one uciekają. Oglądam telewizję, jednak nie zawsze jestem w stanie zrozumieć wszystkiego, np. mam spore trudności z wiadomościami w obcym języku. I znów nie jestem z siebie do końca zadowolona. Oczywiście widzę jak dużo osiągnęłam na przestrzeni lat, jednak kiedyś wydawało mi się, że osiągnięcie pewnego poziomu językowego wystarczy. Może komuś tak, ale ja mam jeszcze dużo roboty przed sobą :).
Teraz znowu się oszukuję, że chciałabym z fińskiego po prostu móc się komunikować, mówić prostymi zdaniami, że to mnie zadowoli. Wiem jednak, że kiedy już to osiągnę (czuję w kościach, że to będzie całkiem niedługo!) będę czuła ten niedosyt, głód wiedzy. Chyba to jest właśnie takie fajne w nauce języków, że jest zawsze coś co można poprawić, udoskonalić. Jedyny minus jaki widzę, to taki że zaczynając całkiem nowy język od zera, można się przerazić ilością czasu jaki trzeba będzie mu poświęcić. Jednak osiągając pewien poziom z jednego języka, można być pewnym, że i z następnego to się uda. W końcu jeśli dałam radę z włoskim, to dlaczego ma mi się nie udać z fińskim :)?